Odroczenie
Już kolejny raz mój lekarz jest 'nieuważny' albo roztargniony. Tym razem 4 miesiące temu swoją diagnozą doprowadził mnie prawie do rozstroju nerwowego, a w każdym razie do poważnego spadku nastroju i chęci do życia. Bo ja nie jestem z tych walecznych, którzy po usłyszeniu kiepskich wieści mówią sobie : "nie ze mną te numery, ja się nie dam". Nie, ja przyjęłam do wiadomości i zaczęłam robić porządki, na razie tylko w domu, zaczęłam "się pakować". Dziś poszłam, jak na ścięcie na wizytę kontrolną. I "cud", "samoleczenie"!? Nie, nie, tak to nie działa.
"Wszystko o.k. żadnej operacji w najbliższej perspektywie kilku miesięcy". Cóż, albo dostanę skierowanie od lekarki domowej, albo prywatnie sprawdzę diagnozę mojego prowadzącego. Mam żyć normalnie, korzystać z życia, a będzie, co ma być. To słowa lekarza.
Czy mam wierzyć w to, co powiedział teraz, czy w to co powiedział 4 miesiące temu? Dość mam tej huśtawki emocjonalnej. I jak tu żyć pełnią życia, kiedy nie ma już we mnie energii, ani planów, a i marzenia uzależnione są od pieniędzy i towarzystwa (bo sama to jednak daleko nie pojadę). Ech, jakie tu sobie wymyślić hobby, żeby to życie miało jeszcze sens?
Komentarze
Prześlij komentarz