Codzienność

 Minął kwiecień, minął maj. W maju zadecydowano o zabiegu, dwuetapowym. No, to czekam na telefon ze szpitala. Całe lato 'w plecy", bo czekam. "Kilkanaście tygodni" powiedział lekarz. Na razie minęło 5? Czerwiec, lipiec i już będzie kilkanaście. Ciekaw, jak długo będą mnie trzymać w stanie "zawieszenia". Nie mogę zrobić żadnych planów wyjazdowych, okazje uciekają ;)

W międzyczasie byliśmy 8 dni w Turcji. Bardzo "skoncentrowana" wycieczka, co dzień sporo zwiedzania (ale też czasem sporo jechania). To było już po KT, ale przed lekarzem. Potem w maju 7 dni w Europie - zaczynając z francuskiego Strasburga, potem już Ren i Niemcy. Wszystko byłoby o.k, nawet ten wszechobecny francuski i ci staruszkowie na statku, ale złapał nas jakiś wirus "za gardło". Gdy się porządnie wyspałam w Weimarze, to jakby przeszło. Ale teraz mnie wróciło w gardle, boli. A A. chwyciło za jelita. No ale nie oszczędzamy się ;) W sobotę zaprosiłam rodzinkę z okazji i Dnia Matki i Dnia Dziecka. Najstarszego nie było, bo też go jakiś wirus "dupnął". Najmłodszy powiedział, że tym razem było jedzenia dość. No pewnie! W niedzielę mieliśmy obiad z tego, co po gościach zostało. Ten Młody jest, jak jego tata: jeśli nie zostanie jedzenia, to znaczy, że zabrakło. A ja tak nie lubię, jak zostaje ;) Zrobiłam trochę po francusku: rosołu wołowego nie za dużo, ale jednak nie w filiżankach do espresso (jak na statku z zupą cebulową) tylko w bulionówkach, potem terrine z łososiem, w szklankach do whisky (chyba więcej niż na statku, ja nie dojadłam swojej porcji), potem niby Pot-au-feu (jak teraz przeczytałam, to bardziej moje danie przypominało to francuskie, niż to, co nam podali). Teraz już wiem, że to bulion z mięsem. Na statku bulionu nam nie dali (co z nim zrobili?), warzyw z bulionu, ani żadnych innych też nam nie dali, tylko "packi" chrzanu, musztardy i majonezu. Ja zrobiłam do tej miękkiej ugotowanej wołowiny sos chrzanowy. Jeszcze ser Dziugas na "deser". A podwieczorek dopiero za 2 godziny. Wszyscy zadowoleni (Króliczkowi zrobiłam naleśniki, bo nic innego nie jadł i w końcu zgłodniał).

W niedzielę sprzątałam po gościach, bo moje "dziewczyny" i wnuk, to pomagali tylko "na aby aby". W poniedziałek byłam u Małgosi. Ale po tych prawie 4 godzinach gadania nie czułam się fit. We wtorek chciałam odpoczywać i się kurować w domu (samochód pożyczył ode mnie Najmłodszy), ale nie do końca dane mi było. Rodzinka z Króliczkiem przywiozła mi auto. I wspólny podwieczorek, zabawy z małym, oczywiście gadanie, bo jak inaczej.

A na dziś byłam umówiona z Olą. Nie widziałyśmy się cały zeszły rok! W sumie chyba z półtora roku. Muszę przyznać, że w cieple uczucia  i w satysfakcjonującej pracy Ola  wypiękniała :) Włoski takie siwe-srebrne, ale pięknie twarzowo podcięte. No i nie mogłyśmy się nagadać. Ale stale było o czym ;) Tylko teraz będę solidnie kurować gardło, bo czuję, że boli i jeszcze czasem kaszlę. Mam czas. Mam nadzieję, że będę mogła trochę poleniuchować teraz. :)

Komentarze

Popularne posty