Przeskoczyć niedzielę i poniedziałek
Szpital. Mój tato z ufnością szedł sporo razy do szpitala i uważał, że gdyby nie lekarze, już dawno by go nie było (a dożył prawie 95 lat). Mama też wierzyła w moc medycyny. w jej przypadku szpitale nie spisały się najlepiej. I było jak w tych ponurych powiedzonkach z dawnych lat: że w szpitalu się umiera.
Ja niby nie powinnam narzekać. te trzy pobyty, do porodu, to nie było takie straszne, no i czekało mnie szczęście macierzyństwa. Potem jeszcze 2 razy szybkie zabiegi i zupełnie bezbolesna obserwacja.
Ale jako pięciolatka przeżyłam szpitalną traumę - 3 tygodnie w szpitalu bez mamy, bez taty, z nieustannym (w mojej pamięci) maltretowaniem mnie - pobieraniem krwi z żyły. A tej żyły na pięcioletniej rączce często nie mogli znaleźć i kłuli do skutku. Za co mnie tak torturowali? Dostałam w przedszkolu żółtaczkę zakaźną i musiałam "swoje" odczekać, w szpitalu zakaźnym. ten koszmar stale tkwi w mojej pamięci.
I wraca teraz na starość. Mają mnie "naprawić", dwuetapowo. jeden zabieg już miałam. I właśnie przypomniano mi, że jestem "przedmiotem", który można maltretować. Czy to brak umiejętności, czy rys sadystyczny, nie wiem. W każdym razie pielęgniarka była sympatyczna, pogodna, jakby zadowolona z pracy. Ale jak mi założyła wenflon, to zrobiła to kiepsko i siłowo:2 tygodnie po wyjściu ze szpitala miałam solidny siniak na ręce. A jak zakładała cewnik, to jakby mnie na pal wbijano (pierwszy raz taka procedura). I potem przez 5 tygodni miałam problemy urologiczne (które ponoć mogą mieć miejsce).
A teraz czeka mnie drugi etap. To odczłowieczenie, to porzucenie w szpitalnej sali, ten ból, brak prywatności, moje ciało nie należy do mnie, mogą z nim robić, co chcą (no, niby to co należy, ale jakbym była jedynie zadaniem do wykonania). Jestem w dołku. gdyby nie to, że "po" podobno nie będę sie musiała bać już o swoje życie (z owego powodu), to bym nie poszła, zrezygnowała.
Ale przecież muszę zacisnąć zęby i wytrwać. udawać, że mnie tam wcale nie ma, że jestem w domu z tymi, którzy mnie kochają. Przecież muszę zobaczyć moją nową wnusię, która urodzi się niedługo. Nic nie poradzę, że sie denerwuję, że się przejmuję, że jest mi źle. Taki charakter. I tylko ja sama mogę sobie pomóc, przeczekać, doczekać, przetrwać i wrócić naprawiona.
Komentarze
Prześlij komentarz