Udał się dzień!

 Udał się dzień 😊 Jeszcze wczoraj niewiele zapowiadało, że będzie "się działo". "Zamorska" szwagierka przyjechała do nas , a właściwie wróciła, po objeździe znajomych, koleżanek (u których nocowała przez tydzień), po załatwieniu paru pilnych spraw w Dużym Mieście. Bazę ma u nas, ale ze wsi ciężko coś załatwić w wojewódzkich urzędach. No więc dała nam trochę "oddechu" i wpadła teraz przepakować się przed kolejnym tygodniowym wyjazdem, tym razem nad morze.

Umówiła się u nas ze swoją siostrą, czyli drugą moją szwagierką, tą "miejscową"😉Szwagrostwo przyjechali na południową kawkę, przywieźli pół blachy bardzo smacznego sernika, my pojechałyśmy wcześniej po truskawki i borówki. W aucie było gorąco, jak w szklarni. Potrzebowałam świeżego powietrza, więc postanowiliśmy wypić kawę na tarasie. Oczywiście przy kawie - Polaków rozmowy, o wszystkim, ale szczególnie o podejściu do ogrodu, do roślin i tego, co nazywamy trawnikiem (a to koszona łąka w zasadzie). No i mamy z Moim ciągłe spory i dyskusje na ten temat. Bo ja bym chroniła każdy kwiatek, każdą samosiewkę, a Mój jedzie kosiarą "równo". I gdy nie przypilnuję, gdy nie uproszę, to wykosi, wytnie i ma "porządnie". Pewnie. Ale "łyso" (według mnie). Okazało się, że szwagier ma podobne podejście do mojego - dużo kwiatków, w każdym kątku, a trawa tylko jak już musi być. Było przy tym sporo przytyków (pod moim adresem), ale ja wiem, że Mój chce się trochę popisać przed siostrami. I tylko się uśmiecham wyrozumiale😉

A potem zadzwonił nasz Najmłodszy, z pytaniem sondującym - co robimy. A my zostaliśmy zaproszeni przez zamorską siostrę na wspólny obiad. I syn z rodzinką też miał się dołączyć. 😊(bo pora już była obiadowa).

Pojechaliśmy do restauracji w Miasteczku (która ma w nazwie BIO i serwuje dania niebanalne i zdrowe), restauracji, której nie powstydziłoby sie nawet nasze Duże Miasto.

Na miejscu ciocie mogły uściskać naszego małego wnuka, który mówi na nie, zgodnie z prawdą - ciocie babcie. I jest szczęśliwy w gronie zainteresowanych nim przyjaznych osób. 

No i rodzinka mogła poznać naszą najmniejszą wnusię, która właśnie skończyła 5 miesięcy i jest rozkoszna i bardzo grzeczna. 

Goście wybrali: zraz wołowy staropolski, z kaszą gryczaną i buraczkami, pół kaczki z pyzami i modrą kapustą (pyzy, w Wielkopolsce, oczywiście, na parze, a modra, to gotowana czerwona kapusta), pyry z gzikiem i jajkiem sadzonym. A ja nieszablonowo - zupę krem szparagową i tatar wołowy  ( z rozmaitymi dodatkami). Wnuk dostał naleśnika. Ale...to straszny niejadek i potrawy dla niego muszą być jednorodne. A w restauracji, jak wiadomo, trzeba wszystko "upiększyć". Naleśnik "pobrudzili" smugami płynnej czekolady i pokrojonymi truskawkami. Nie chciał jeść, bo "on tego nie zamawiał" (ma niecałe 5 lat). Była mała awantura. Nie pomagało wykrojenie tego, co "pobrudzone" nie było i odłożenie na osobny talerzyk. Uparł się nie jeść. Dopiero obietnica Dziadka, że jak zje, to Dziadek zrobi mu "samolot" podziałała, jak czarodziejska różdżka 😄Mały zjadł wszystko ("goły" naleśnik z osobnego talerzyka) . Co było robić, słowo sie rzekło. Dziadek z wnukiem "poleciał", niosąc go na rękach, a Mały rozpostarł rączki i "leciał", dookoła hotelu (w którym mieści sie restauracja). Dodatkową atrakcją są "tumbulencje", kiedy samolotem trzęsie i pikuje często w dół. Ach, jak miło się tak bezpiecznie bać w dziadka ramionach😍

A ja cieszyłam oczy i serce widokiem mojej rodzinki, a także patrzyłam łaskawym okiem na moje powinowate. Goście rozjechali się do Miasta. A my ze szwagierką wróciliśmy na wieś. Na deser nie mieliśmy zupełnie ochoty. Jedynie na herbatkę miętową😉

W międzyczasie pogoda zepsuła się zupełnie. Zachmurzyło się, jak przed nocą, zerwał się silny wiatr, a potem lunął deszcz, na szczęście bez burzy. I mimo, że pada codziennie (najczęściej co noc), to jeszcze nie twierdzę, że jest za mokro. Nie u nas. Po ciepłym dniu (wczorajszym) woda zawsze tutaj jest mile widziana. I nie muszę podlewać 😄

Wszystko rośnie "jak głupie" i świeża intensywna zieleń cieszy oczy. No i róże zaczynają u mnie kwitną i też cieszą, bo bardzo lubię róże .



Komentarze

  1. Haniu, jaki miły, rodzinny dzień. Gdy tylko jest okazja tez lubimy gościć się w różnych lokalach, trochę z lenistwa mojego, a trochę z chęci spróbowania nowych smaków.
    Mój wnuk tez je oczami i nigdy nie wiadomo, co mu zasmakuje, a co odrzuci. Ostatnio wrócił do brokułów , a bez jabłka nie ma dnia, pochłania łapczywie:-)
    Wielu miłych spotkań w ogrodzie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Joasiu. Dziś już zmiana o180 stopni. Jestem w Świeradowie, z synem i wnukiem. Syn załatwia sprawy, a my z wnusiem mamy "wakacje" dwudniowe ;) Dobre i to :) Serdecznie Cię pozdrawiam z zachmurzonego Zdroju :)

      Usuń
    2. O, w Świeradowie byliśmy chyba rok temu, a teściowie syna w majówkę, korzystaj kochana :-)

      Usuń
  2. O, widzisz. Czyli pojechaliście znienacka sami. To pewnie my się nie spotkamy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alu, całkiem możliwe, że pojedziemy tam na wieś jeszcze raz, bo syn na razie powiesił zaledwie 4 tabliczki "teren prywatny", a teren ma 3 ha, więc jeszcze z 10 sztuk chce postawić (dla spokoju sumienia). No i zgłosił sprawę na policji. Może będą chcieli coś jeszcze od niego. A ja widziałam drogowskaz do Rząsin! i zaraz myśl o Tobie :))

      Usuń
    2. Wspaniale. To na pewno się spotkamy ❤️

      Usuń
  3. Haniu - życzę Ci wiele takich udanych dni!!! Tego nam przecież najbardziej do życia trzeba. No i zdrowia oczywiście :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty