No to przeskoczyłam
Jestem w domu. Obolała. po szpitalu. Nie czuję różnicy. I nie poczuję(oby nie na gorsze, bo do tej pory nic mnie nie bolało).
I może to jest ta największa "różnica" między moim przypadkiem, a innymi, gdzie szpital jednoznacznie pomaga. Ja po prostu sama zdroworozsądkowo poddałam sie operacji, która ma mnie zabezpieczyć przed nagłą i niespodziewaną śmiercią, czyhającą "we mnie". Zapewne... Na razie jestem pocięta, obolała i zupełnie zniechęcona do instytucji szpitalnej. Żadnej wdzięczności, żadnej też pewności, co do dalszych losów. Jestem teraz w takim nastroju, że wszystko mi jedno i mam wszystko "w pompie". No i stale łzy na mokrym miejscu.
Święta? Nie bardzo mnie interesują, najchętniej bym wyjechała, żeby ominąć przygotowania i nie obsługiwać ewentualnych gości. Może później? Na Nowy Rok?
Szpital jest dla ludzi zdesperowanych, cierpiących, szukających ratunku. Ja , po 19 latach czekania, po10-miesięcznych peregrynacjach po lekarzach, słysząc "nie wygląda "to" dobrze, radzę operację", mając skierowanie na operację (w sumie 2 pobyty w szpitalu)u najlepszych specjalistów z tej dziedziny w Poznaniu, zdecydowałam się. Tylko tak dawno nie byłam w szpitalu na żadnej operacji, że zapomniałam, jak to jest. A jak jest?
W moich oczach nawet ten "humanitarny", szpital, to więzienie - soft, gdzie pacjent (który ma podobno jakieś prawa) jest sprowadzony do roli "obiektu działań personelu", jak przedmiot, który się "obrabia". Gdzie można go bez żadnego problemu narażać na ból i dręczyć psychicznie np. włączać o 5.05, w środku nocy górne światło tylko po to, żeby sprawdzić, czy pacjent śpi (oczywiście budząc go) albo budzić go w dzień o każdej porze, kiedy pani pielęgniarka akurat ma czas, a to na mierzenie ciśnienia, a to na pobieranie krwi, czy zmianę opatrunku, czyli bolesną depilację okolic wrażliwych i to przy otwartych drzwiach na korytarz. Lekarze są na nieco wyższym poziomie wrażliwości, ale są w zasadzie "nieobecni". Przyszło mi do głowy, że niektóre "piguły" chyba minęły się z powołaniem. No chyba, że ten rodzaj władzy nad pacjentem, ten swego rodzaju sadyzm, daje im jakąś satysfakcję z pracy. Uff...
Niby ratuje mi sie życie, a ja taka niewdzięczna. Nie jestem pokornym cielęciem i nagle musiałam być. Moje prawo do godności? Jaka godność w szpitalu? Gdy prosiłam pielęgniarkę, czy to ona, a nie pielęgniarz może mi zmienić opatrunki, bo się krępuję, to sie dowiedziałam, że tu nie ma indywidualnych życzeń. Potem jednak "ulitowała się" nade mną (zdaje się, że to była siostra przełożona) i sama zmieniła opatrunki.
Mimo wszystko coś jest nie tak z instytucją szpitala (trochę, jak z instytucją szkoły). Od kilkuset lat nie zdołała ludzkość wypracować innego modelu postepowania (szkoła już poszła krok do przodu, można mieć nauczanie domowe, dla niektórych dzieci, to wybawienie).
To sobie pomarudziłam. Czy mi lżej ? Nie wiem, ale przynajmniej trochę adrenaliny sobie wyprodukowałam. Teraz tylko czekać, aż sie wszystko wygoi i będę mogła znów poczuć sie osobą "wolną" czyli wolną od bólu, mającą wolny wybór, mogącą wyjść z domu i robić, co zechcę i kiedy zechcę. To dla mnie dużo znaczy. 😉
Haniu, moje wspomnienia z pobytów w szpitalu tez nie są miłe, a i w przychodniach różnie bywa, szkoda słów.
OdpowiedzUsuńZdrowie, dobry nastrój, to teraz najważniejsze, czego nam trzeba!
Oby teraz tylko lepiej!
Lekarka twierdziła dziś, że mnie wypuścili ze szpitala z anemią. Będę robić (znów) badanie krwi. I okaże się, czy jest lepiej ,czy trzeba brać jakieś preparaty. No ale ogólnie ponoć goi się, jak powinno. Pociacha. I tego się trzymam :)
Usuń