Pusio powoli odchodzi...
Smutno mi bardzo - ten ogrodowy kotek, Pusio, umiera (chociaż ponoć zwierzęta nie umierają, ale "zdychać" ma tak pejoratywną wymowę, że po prostu nie można tak powiedzieć o kochanych "braciach mniejszych"). Niby codziennie je, nawet czeka na jedzenie i wszystko zjada, ale z dnia na dzień jest chudszy, skóra i kości. Aż boję się go głaskać, bo dotykam wystających kości (miednica, kręgosłup). Ale on chce pieszczot, kładzie się, żeby go głaskać po brzuszku...A mnie tak żal. Lekarstwa pomogły na tyle, że chce jeść. I tak już czwarty miesiąc, raczej jego ostatni. To pewnie ten koci AIDS, nie ma na to lekarstwa (w rozsądnej cenie, a i tak tylko spowalnia chorobę, nie leczy). Czy ja mam prawo stresować kota, ciągać go do weterynarza, żeby tam go jedynie chcieli uśpić? Czy pozwolić mu odejść w jego tempie, w jego środowisku? Nie wygląda, żeby coś go bolało. Ale co ja wiem? Ta sytuacja (dodatkowo) wpływa na mój minorowy nastrój. Co rano czekam, czy kotek przyjdzie, czy już poszedł za tęczowy most? Strasznie smutne takie czekanie.
Oj, Haniu przykre bardzo, ta bezsilność jest najgorsza, ale jak mówisz, skoro odejście nieuniknione, to po co stresowac malucha weterynarzem?
OdpowiedzUsuńTak, najgorsza jest ta bezsilność. A jeszcze wyjeżdżamy. Pani sąsiadka nakarmi. Ale koty, te "moje" ogrodowe, tak sie jakoś złożyło, że odchodzą "do wieczności", gdy mnie nie ma w domu. No, zobaczymy. Wracamy za tydzień.
Usuń