Pusio
Wiem, że Pusio jest już stary. I jest chory. Nawet nie mój, domowy, tylko "wolnobytujący". Ale czy to znaczy, że mam patrzeć, jak coraz go mnie? Tylko on został. A ja się do niego przywiązałam. I zrobię, co się da, żeby go wyleczyć, a w każdym razie, żeby mu pomóc. W końcu zwalczyłam swój "bezwład", swoją przebrzydłą prokrastynację i pojechałam z Pusiem do lekarki. Do tej wrażliwej, do której mam zaufanie. Bo ta poprzednia, do której trafiliśmy pół roku temu, to jakiś robot, zupełnie bez empatii, jakby nie leczyła zwierzęcia, tylko "naprawiała" przedmiot. I niewiele pomogła, nie dała żadnych wskazówek, jak pomóc kotu wyjść z anemii, co podawać, co robić, żeby sierść nie frunęła chmurą przy każdym głasku...Bardzo mnie zawiodła tamta młoda. Nie chciałam do niej znów trafić. Pani doktor dotknęła, obejrzała Pusia, dała antybiotyk, nawodniła podskórnie. Pusio, jak grzeczne dzieci, powinien dostać odznakę wzorowego pacjenta. Nawet nie miauknął przy tych wsz...